Trwa wczytywanie...

 


Przeboje z Sumi Jo, śpiewającym ptakiem

  • Opublikowano ›
    28 listopada 2014
  • Autor ›
    Bogdan Twardochleb
  • Medium ›
    Kurier Szczeciński
Powiększ

Rozmowa red. Bogdana Twardochleba z Krzysztofem Meisingerem, gitarzystą klasycznym i członkiem Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Narodowego w Szczecinie.

- 7 grudnia zagra pan ponownie w Filharmonii Berlińskiej. Jaki będzie program koncertu?

- Pierwszą część wypełni twórczość kompozytora, którego muzykę nagrałem na poprzedniej mojej płycie zatytułowanej "Melodia Sentimental". Mówię o Brazylijczyku Heitorze Villi-Lobosie. Koncert otworzy jego Bachianas Brasileiras nr 9 na orkiestrę smyczkową. Później zabrzmi Bachianas Brasileiras 5, czyli "Aria Cantilena" w opracowaniu kompozytora na gitarę i sopran, następnie Koncert gitarowy, a na koniec części pierwszej - "Melodia Sentimental", utwór tytułowy z mojej poprzedniej płyty. Wykonany zostanie w opracowaniu na sopran i gitarę, i orkiestrę smyczkową.

- To będzie koncert samych przebojów!

- To prawda. Część drugą wypełni muzyka hiszpańska lub inspirowana muzyką hiszpańską. Na początek zabrzmi "Concierto de Aranjuez" Joaquina Rodrigo, a na koniec bardzo ciekawa wirtuozowska "Espania" Emmanuela Cabriera w wersji na sopran, gitarę i orkiestrę. W programie koncertu będzie także słynna aria "Caro nome" z "Rigoletta" Giuseppe Verdiego i pewne niespodzianki. Na koniec powiem jednym zdaniem: będzie to muzyka ciepłych krajów.

- Ponownie zagra z panem orkiestra kameralna "Capella Bydgosiensis", której jest pan pierwszym dyrygentem gościnnym.

- Tak. Bardzo tę orkiestrę lubię. Gwiazdą i gościem specjalnym koncertu będzie Sumi Jo.

- Pan będzie jeszcze dyrygentem.

- Wystąpię w roli podwójnej, może nawet potrójnej: będę solistą, poprowadzę orkiestrę od instrumentu lub stricte jako dyrygent, a "Espana" zabrzmi w mojej instrumentacji.

- Poprzedni pański koncert w Filharmonii Berlińskiej w czerwcu tego roku organizowała szczecińska firma Calbud.

- Tak jest i teraz. Jestem ogromnie wdzięczny firmie Calbud, zwłaszcza że koncert będzie jednocześnie premierą mojej kolejnej płyty.

- Szóstej, jeśli dobrze policzyłem.

- Album nazywa się po prostu "Meisinger" i będzie dwupłytowy. Na pierwszej płycie jest "Concierto de Aranjuez", który nagrałem niedawno z jedną z najlepszych w tej chwili orkiestr europejskich - PKF-Praque Philharmonia. Na tej samej płycie są jeszcze dwa kwintety gitarowe Luigi Boccheriniego nagrane wspólnie z Kwartetem Filharmonii Berlińskiej, prowadzonym przez polskiego skrzypka Daniela Stabrawę. Płyta druga to muzyka soulowa, bardzo bliska mojemu sercu i duszy, którą lubię grać i lubię dzielić się nią ze słuchaczami, a na koniec wspominana już "Aria Cantilena", którą nagrałem razem z Sumi Jo.

- Ona specjalnie przyjechała do Warszawy, żeby nagrać z panem ten utwór, wyjątkowo piękny, znany m.in. w wykonaniach Kiri te Kanawa i Joan Baez.

- Sumi Jo przyjechała niejako incognito, tylko na nagranie. Jest absolutnie niesamowita. Bardzo rzadko spotyka się takich ludzi jak ona.

- Pochodzi z Korei Południowej, jest jedną z najlepszych sopranistek świata. Odkrył ją jeszcze sam Herbert von Karajan i nazywał głosem nieba, inni mówia o niej śpiewający ptak. Według znawców taka szlachetność sopranu koloraturowego, jakim ona dysponuje, trafia się raz, dwa razy na jedno pokolenie.

- Sumi Jo jest skarbem. Rok temu koncertowałem z nia w Paryżu, na jej zaproszenie. To było niezapomniane. Już wcześniej rozmawialiśmy o wspólnym nagraniu utworów Heitora Villi Lobosa na sopran i gitarę. Te plany właśnie się spełniają. Jestem z tego powodu szczęśliwy.

- Co po koncercie w Berlinie? Jakie plany? Czy w przyszłym roku wystąpi pan w Szczecinie?

- O planach nie chciałbym mówić. Wolę nie opowiadać, lecz koncertować. Mogę powiedzieć jedynie, że przyszły rok mam już bardzo konkretnie zaplanowany, niemal w całości wypełniony. Będę promował nową płytę, której premiera będzie za tydzień w Berlinie, przygotowuję dużo działań związanych z muzyką barokową, będą recitale i koncerty, na których wystąpię jako dyrygent z Capellą Bydgostiensis, PKF-Praque Philharmonia oraz innymi orkiestrami, które mnie zapraszają. Bardzo mnie to cieszy, bo mogę poznawać nowych ludzi, nowych muzyków, nowe utwory. Dużo pracy czeka mnie zwłaszcza z Capellą Bydgosiensis. Kontakty z tą orkiestrą są dla mnie zawsze bardzo cenne. Bardzo lubię do niej wracać.

- Czy planuje pan promocję płyty w Szczecinie?

- Na pewno, choć nie wiem jeszcze gdzie. W Szczecinie są różne miejsca, które emanują dobrą energią. Przyznam, że chodzi mi też po głowie powrót do operity "Maria de Buenos Aires", czyli do czegoś, co wydarzyło się na początku tego roku w Teatrze Polskim. Jestem w trakcie rozmów z dyrektorem Adamem Opatowiczem. Szukamy terminu dla "Marii de Buenos Aires".

- Wróćmy do pańskiego sojuszu z Calbudem. Wygląda na to, że jest rozpisany na dłużej.

- Tak. Mnie to cieszy, fascynuje i muszę powiedzieć, że czuję się ogromnym szczęściarzem. Mając za sobą takiego partnera i taką opiekę - to słowo będzie adekwatne dla tak fantastycznych ludzi i tak fantastycznej firmy - mogę skupić się na pracy.

- Zapisał się pan do Towarzystwa Przyjaciół Muzeum Narodowego w Szczecinie. Dlaczego?

- Chcę wspierać dobre pomysły. W Polsce inicjatywy tego typu są wciąż rzadko spotykane. A przecież fundacje czy stowarzyszenia, jak Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Narodowego, mogą pomagać instytucjom, które zawsze kojarzą sie z niedofinansowaniem. Bardzo ważne jest też to, że dzięki temu te instytucje, tak ważne społecznie, a kojarzące się nadal z czymś archaicznym i pomnikowym, stają się bliższe ludziom i stają się faktycznie częścią społeczeństwa. Stowarzyszenia mogą wzbogacać zbiory muzeów, docierać do dzieł nowych, a kupując dla muzeów dzieła zapomniane, przywracać je ludziom, ocalać dla następnych pokoleń.

- Ruch społeczny przy instytucjach kultury przydaje im i splendoru, i pieniędzy.

- W wielu krajach tak to właśnie wygląda. Zawsze musimy pamiętać o tym, że sztuka jest ponad wszelkiego rodzaju podziałami i niesie światło, które powinno przyświecać wszystkim narodom. W Polsce przeżywamy dziś kryzys wartości, świętości. Jako osobie związanej ze sztuka ciężko jest mi odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało, dlaczego my jako naród spychamy kulturę w kąt, a na planie pierwszym eksponujemy to, co powinno być na marginesie. Skąd się wzięło takie przewartościowanie? Dlatego tak ważne są takie inicjatywy jak Towarzystwo Przyjaciół Muzeum Narodowego. One ożywiają kulturę, przywracają właściwe hierarchie społeczne, ocalaja sztukę dla społeczeństwa. Są bardzo potrzebne, bo sztuka, poprzez to, że niesie ze sobą wartości ponadczasowe, uszlachetnia ludzi i nadaje pewnego rodzaju charakterystyczny wyraz społeczeństwu i narodowi. Cała reszta jest jakby koniecznym dodatkiem, ale sztuki nigdy nie zastąpi.

- Na stronie internetowej Filharmonii Berlińskiej można zauważyć, że bilety na pański koncert sprzedają się dobrze.

- Cieszę się i serdecznie zapraszam szczecinian na ten koncert. Taka gwiazda jak Sumi Jo nieczęsto gości nawet w Berlinie.

- Będzie pan z nią koncertował w filharmonii, którą przez wiele lat prowadził Herbert von Karajan.

- Nagranie "Balu Maskowego" pod dyrekcją Karajana dla Deutsche Grammophon, w którym śpiewa Sumi Jo, dostało nagrodę Grammy. Sumi Jo dość dawno nie była w Berlinie i niedzielny koncert będzie jakby jej powrotem po latach do tego miasta. Mam wrażenie, że w Filharmonii Berlińskiej wydarzy się za tydzień coś szczególnego.

- Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał Bogdan Twardochleb

‹ Wróć do listy artykułów